Koloryt serbskiej szarości

 

    Po ponad rocznej przerwie wlatuje kolejny tekst na bloga. Prawdopodobnie stanie się to tradycją, żeby zachować średnią postu na rok. Dziś chce podsumować wyjazd do Belgradu. Pierwsze "Wieczne derby" w historii koszykarskiej Euroligi. Odczucie serbskiego życia, wszystkie absurdy i skrajności, których na Bałkanach nie brakuje. Enjoy u picku materinu. 

*

    Do Belgradu wyruszyliśmy w trójkę zahaczając po drodze o Budapeszt, o którym spokojnie można by napisać osobny wpis. Mimo wszystko w stolicy Węgier przeżyliśmy "tylko" wycieczkę na mecz 1/4 Pucharu Węgier w hokeja. Tak czy siak całkiem nietypowe i ciekawe doświadczenie. Dla fanatyków intensywnych sportów i dużych emocji hokej powinien przypaść do gustu i jestem skłonny go polecić z całego serca. Jedyny minus? No zimno na hali, ale czego innego oczekiwać po obiekcie z wielką taflą lodu...

    Po meczu szybki melanż w jednym z budapesztańskich klubów, krótkie spanko i jazda do Serbii. Na dzień dobry przywitała nas tytułowa szarość w gratisie z deszczem. Cała otoczka pogody i pory roku w połączeniu z komunistycznymi wieżowcami na każdym kroku mogły wywołać w głowie pytanie - "po co nam to?". Bardzo dobre pytanie... Na lotnisku bramkę obok nas ludzie szykowali się na wylot do Cancun - słońce, ciepełko, plaża, sama radość. My wybraliśmy szarość, deszcz i koszykówkę. Masochistą się jest nie bywa!

    *

    Jedną z pierwszych rzeczy zobaczonych w Belgradzie był budynek upamiętniający bombardowanie Serbii przez NATO 23 lata temu. Serbowie to naród o ciężkim charakterze - dla wielu niezrozumiałym - ale tak jak zawsze w życiu, nie wszystko jest zero jedynkowe. Mają oni w swojej historii dużo za uszami, ale także sami ponieśli wiele strat na przestrzeni lat. Takie monumenty mają przypominać o trudnych chwilach. Obecnie dla ludzi mogłaby być to sugestia o tym, że wojna nie przynosi żadnych korzyści... 


    Obecnie Serbia dla przeciętnego zjadacza chleba może kojarzyć się głównie ze wspieraniem rosyjskiej agresji na Ukrainę i ogólną przyjaźnią z Rosją. Nie powinno to dziwić, idąc ulicami Belgradu na każdym kroku można zauważyć prorosyjskie murale, magnesy czy koszulki wspierające Putina, bądź pamiątki z charakterystycznym logiem "Z". Mimo wszystko nie chodzi mi tu o politykę, a o podkreślenie na w pewien sposób bezradności Serbów do pewnych wyborów. 

*

    Wracając na ścieżkę opowieści o naszym tripie do Belgradu - osiągnęliśmy pierwszą bazę, a więc dotarliśmy do wynajętego mieszkania. Chwila odpoczynku i trzeba było ruszać dalej w trasę gdyż nadciągało danie główne tego wyjazdu - mecz Euroligi pomiędzy Partizanem a Crveną Zvezdą. Mieliśmy do meczu zapas ok. 4 godzin dzięki czemu spokojnie udaliśmy się skonsumować lokalny klasyk czyli Cevapi. Jak przystało na lokalne jedzenie, było pierwsza klasa, choć komunikacja przy zamawianiu może lekko zdenerwować. Bądź co bądź, bardziej użytecznym językiem w Serbii jest polski aniżeli angielski.

    O 17:15 wyruszyliśmy w stronę przystanku, z którego mieliśmy ruszyć prosto na halę. Właśnie wtedy zaczął się serbski koloryt. Google maps nie chciało z nami odpowiednio współpracować dlatego też trzykrotnie zmienialiśmy stronę ulicy, aby wybrać odpowiedni przystanek. Skończyło się na półtorej godzinnym czekaniu na autobus magicznej linii 74. 

    Następnym problemem organizacyjnym miały być nasze bilety zakupione odpowiednio wcześnie na oficjalnej stronie dystrybuujące wejściówki na to historyczne wydarzenie. Wszystkie trzy bilety mieliśmy na jedne dane osobowe, bez podawania PESELu i kraju pochodzenia - wszak strona tego nie wymagała. Dzień przed meczem Partizan wystosował komunikat, że każdy bilet będzie rutynowo prześwietlany, a właściciel przejdzie dokładną kontrolę w celu zapewnienia maksimum bezpieczeństwa na meczu podwyższonego ryzyka. Na całe szczęście udało nam się pokonać bramki wejściowe, przed halą ochroniarze na "trzepaniu" zabierali kibicom drobniaki i zapalniczki co by nie było czym rzucać w kibiców gości i można było zaczynać show.

*

    Miałem w tym roku okazję uczestniczyć w dużych lub nawet wielkich wydarzeniach koszykarskich. Począwszy od finałów Energa Basket Ligi, w którym w Hali Stulecia Śląsk Wrocław podejmował Legię Warszawa, przez Eurobasket w Mediolanie i Berlinie gdzie występowali Giannis Antetokounmpo czy Luka Doncić. Jednak nic nie zrobiło na mnie takiego wrażenia jak widok Stark Areny i "Wiecznych derbów". 

    Na hali byliśmy ok. półtorej godziny przed meczem. Już wtedy czuć było duże napięcie między kibicami obu zespołów. Siedzieliśmy idealnie obok wypełnionego po brzegi sektora kibiców Zvezdy. Dostali oni do swojego użytku dwa sektory na koronie hali. Stało się to dopiero na kilka godzin przed pierwszym gwizdkiem. Partizan zdecydował się na taki ruch w celu zoptymalizowania bezpieczeństwa i uniknięciu niepotrzebnych burd na arenie. 

    Na godzinę do meczu zaczęły się pierwsze wymiany uprzejmości pomiędzy kibicami gospodarzy i gości. Pomimo, że na hali było dopiero ok. 3 tysiące widzów skala dopingu już wtedy wzbudzała w nas duży respekt. Obok nas siedział uprzejmy Serb, który chętnie zamienił z nami parę słów tłumacząc nam dlaczego kibice Zvezdy to "Cyganie a nie ludzie" :). Zresztą sam zwrot "Cyganie" czy też "Cygańskie piczki" ze strony kibiców Partizana do przyjezdnych padnie jeszcze z milion razy!

    Przed meczem trzeba wpleść jeszcze jedną charakterystyczną dla Serbów rzecz! Papierosy! Oni palą je dosłownie wszędzie i niemal cały czas. Zaczynaliśmy mecz przy normalnych "warunkach atmosferycznych", a kończyliśmy z żywą mgłą od dymu papierosów pod kopułą hali! Żaden ochroniarz nie śmiałby nawet zwrócić uwagi jakiemukolwiek palaczowi. Ba, służby porządkowe na hali sami spalali szluga za szlugiem...

*

    
    Początek spotkania! Istne przedstawienie godne największych na świecie wydarzeń kulturowych. Obie drużyny wychodzące na prezentacje przy zgaszonych światłach, słychać wyłącznie gwizdy i buczenie dla zawodników Zvezdy, oraz aplaus i wiwat dla zawodników Partizana. Po prezentacji kibice czarno-białych odśpiewali w nieprawdopodobnym stylu klubowy hymn, który przyprawił mnie o bardzo duże ciarki. Carpe diem.
    
    Sam mecz rozpoczął się wybornie dla gospodarzy, głównie za sprawą rewelacyjnej postawy Mathiasa Lessorta. Podkoszowy Partizana zagrał kwartę życia notując 7 punktów i 10 zbiórek, a Partizan spokojnie kontrolował przebieg meczu. Druga kwarta szybko przypomniała kibicom dlaczego mówi się, że "Derby rządzą się własnymi prawami". Zvezda po dwudziestu minutach była na siedmiopunktowym prowadzeniu, a atmosfera w Stark Arenie robiła się gorętsza z minuty na minutę. Trzecia kwarta padła łupem podopiecznych Zeljko Obradovicia dzięki czemu na ostatnią odsłonę oba zespoły wychodziły przy wyniku bliskim remisu. 
    
    Dla kibiców jak my ten mecz miał naprawdę idealny scenariusz. Było w nim dosłownie wszystko - wielkie emocje, nieprawdopodobny doping, celne trójki, efektowne wsady i bloki, oraz jak przystało na europejski basket dobra defensywa. Koszykarska uczta pełną gębą! Czwarta kwarta to było totalne szaleństwo - gra kosz za kosz, walka po obu stronach parkietu do upadłego i wielkie pragnienie odniesienia zwycięstwa przez obie drużyny. Widać było, że zawodnicy zostawiają na parkiecie wszystko co mają. Po punktach Puntera na 71:65 hala niemalże eksplodowała. Kibice gospodarzy już witali się z gąską jednak na zegarze pozostawało wciąż 2,5 minuty do końca. 

    
      Crvena Zvezda nie chciała odpuścić ani na chwilę i na 35 sekund do końca potrafiła wyrównać stan meczu na 73:73. Partizan miał dwie piłki meczowe lecz w obu przypadkach trzypunktowe rzuty okazywały się niecelne. Ostatnia akcja dla "gości" przyniosła szaleńczą trójkę z narożnika w wykonaniu Nedovicia (który w tym meczu notował 0-6 zza łuku). 19500 osób zamarło, a ok 500 osób w sektorze Zvezdy oszalało z euforii. Żywcem ich sektor był bliski odlotu, wszyscy ściągnęli koszulki i zaczęli jeszcze bardziej fanatycznie dopingować. Kosmiczny był to widok. 

*
    Mecz padł łupem Zvezdy. Ich kibice pozostali w Stark Arenie jeszcze długo po spotkaniu żeby kontynuować ognisty doping - zawodnicy Crvenej zdążyli się wymyć, przebrać i ochłonąć, wrócić na parkiet, a ich "navijaci" wciąż dawali koncert. To też podkreśla skalę fanatyzmu jaki panuje w Serbii na punkcie tych dwóch drużyn i ogółu kultury kibicowskiej. 

    Idealnym przykładem jest także ojciec, który zabrał na mecz syna (stali obok nas na sektorze) - chłopiec na oko 10 lat. Nie było chwili, żeby młody zaprzestał wspieranie swojej drużyny - ba, bardzo często środkowym palcem pozdrawiał sektor kibiców Zvezdy. W głowie powtarzałem sobie, że brakuje mi w nim tylko, żeby wyciągnął z kieszeni papierosy i odpalił w emocjach :). 

    Niech o kibicowskiej religii opowie to nagranie. 


     Prawdopodobnie lepszego spotkania koszykarskiego mogę już w życiu nie uświadczyć dzięki czemu jestem jeszcze bardziej usatysfakcjonowany tym wyjazdem. Uważam, że jedynymi godnymi konkurentami w Europie są kibice klubów z Grecji. W 2023 roku trzeba będzie to zbadać :). 

*

   Wracając do Serbii i poniekąd podsumowując ten wyjazd. Mieliśmy okazję odwiedzić lokal, w którym czas jakby zatrzymał się na oko 40 lat temu. Wystrój mocno klimatyczny - grill/piec w kącie sali, mała lada zza której obsługiwała pani, którą od razu nazwaliśmy "babcią", najprostsza możliwa zastawa, no i przede wszystkim tanie jedzenie i piwo! Właścicielka lokalu (tudzież księgowa bo ciągle coś liczyła w zeszytach) w trakcie naszej półtoragodzinnej wizyty NIE PALIŁA przez 5 minut. 

  Wyszliśmy stamtąd mocno okopceni, ale posmakować takiego klimatu - niezapomniane doświadczenie. Wspominałem już zresztą, że tam się wszędzie pali. Dlatego to w pewnym momencie już przestało nas dziwić. Jednak intensywność z jaką niektórzy potrafili kopcić była imponująca. 

*

       Czy Belgrad jako miasto warto polecić do zwiedzenia? Jak najbardziej. Zwłaszcza jeśli ktoś ma choć podstawowe pojęcie o historii Bałkanów, lub ogólnie interesuje się sowieckimi i postsowieckimi klimatami. Jest to miasto pełne szarości - zwłaszcza o tej porze roku. W całokształcie jednak przebija się szeroka paleta barw. Historie poszczególnych ludzi, wiara, oddanie symbolom czy choćby klubom. Serbowie jako naród to jedna wielka mieszanka niepoprawności, sprzeczności i szaleństwa. Dodaje to zresztą dodatkowego kolorytu. Żeby zrozumieć większość tych historii trzeba po prostu zgłębić się w przeszłości lub odwiedzić ten rejon i zapoznać się z tym wszystkim osobiście.

       Dla posmakowania serbskich smaczków (nie tylko kulinarnych) warto koczować na kontroli granicznej ok. 6 godzin w obie strony. A dla takich meczów jak "Wieczne derby" to warto byłoby i wiele dłużej :). 

*

        Ten wpis mógłbym rozciągnąć na jeszcze przynajmniej kilkanaście akapitów. Zostawię to jednak na jakąś książkę. Jakby nie patrzeć najważniejsze wydarzenie zostało opisane :). Zakończę muralem, który po prostu najbardziej oddaje klimat tego miasta. 

Wszak dla wielu mieszkańców tak szarych miast życie wygląda niemal jak w Sparcie.


***

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Porażka jako pierwszy krok do Sukcesu

Okazana dobroć zawsze powraca!

Hart ducha- krok do doskonałości